sobota, 10 września 2011

2. PIZZA: Toskania, Piotrkowska 102, Łódź

Bywają takie dni, kiedy człowiek całkiem niespodziewanie trafia ze swoim wspaniałym towarzystwem na wernisaże, ogląda sztukę, odchamia się i żeby nie trafić znów do godziny 4.30 do jednego z łódzkich pubów, wybiera się na pizzę. Nie mogłam nie skorzystać z tej okazji, co by ową pizzerię ocenić. Szybkim dość krokiem przebrnęliśmy przez deszczową ulicę Piotrkowską w super składzie:

- Nicolas A.
- Petrus Slavko
- The Bunny
- Alex N.
- Alcatraz
- no i ja


Super drużyna wybrała pizzerię Toskania - głównie pod wpływem Bunny - mieszczącą się w bramie ulicy Piotrkowskiej, pod numerem 102. Nie jest to byle jaka brama, gdyż w tym samym miejscu znajduje się legendarny klub "Łódź Kaliska" jak również disco mordownia Lordis oraz Cafe 102 (tu z deka polecam i nie tylko ja). Więc nie ma totamto, klimat łódzkich bram czasem mnie zadziwia.

Wchodzimy do lokalu: wnętrz nie oceniam, bo czasem jest dość nieadekwatne a chodzi o smak, więc tym razem milczę. Zadziwiło mnie tylko to, że jak na drużynę składającą się z osób 6 nie ma miejsca abyśmy się zmieścili. Oczywiście kelnereczka mogłaby to ogarnąć, ale: albo jej się nie chciało, albo przekraczało to możliwości ogarniające. Chyba oba te czynniki zadecydowały, że miejsca było mało... ale o tym za chwilkę.
Menu, które dostałam niestety zawierało pierwszą stronę oddzielnie, lekko podartą. Lokal raczej pustawy, spokojny.
Złożyliśmy zamówienie, jedna duża pizza o dźwięcznej nazwie Monti w której skład wchodziły: pieczarki, salami, papryka i czosnek (21zł). oraz pizza Hawajska ze standardem szynka, ananas wzięta na pół z Margeritą Neapolitaną, która dodane miała plajstry mozzarelki i listki świeżej bazylii (wyglądało to dość imponująco (19zł)

Od 2tea2room2tam
Zanim pizza przyszła, Pani kelnereczka przytargała 6 talerzyków, sztućce i sosy. Ciężko zanotować wszystkie uwagi, ale niektóre udało mi się wyłapać:

Pomidorowy: mnie osobiście podszedł. Był w sam raz. Nie wybitny, tak żeby wypijać go duszkiem i dostawać spazmów za każdym łykiem, ale znośny i odpowiednio gęsty. Alcatraz stwierdza z biegu: za dużo koncentratu, o ile można nazwać sos pomidorowy - pomidorowym, o tyle ciut się z tym zgadzam. Alex dodaje, że za mało bazylii, ale to już szczere doczepianie się do tematu, mnie smakował i już. Petrus pod koniec stwierdził, że już za dużo go - to chyba kwestia tej pomidorowatości.

Czosnek: chłopak przegrał. Na pełnej linii: mnie wykręciło i po jednym widelcu padł werdykt, że nie, nie i nie. Alcatraz: "total za mało czosnku, a za dużo majonezu. <...> Wali sztucznym czosnkiem i starą babą.." Alex: "zwietrzały sztuczny czosnek, jakby namoknięty"
tyle gwoli sosów.
Przyszła pizza pierwsza i już na stole zrobiło się tłoczno. Rozbroiło mnie natomiast to, że jak Pani przyniosła pizzę nr dwa, z głupim uśmiechem stwierdziła że nie wie gdzie się to zmieści. No to ja mam wiedzieć? Na stole nie było miejsca absolutnie na nic, do tego stopnia, że Nicolas krojąc pizzę, niechcący - rzecz jasna - wywalił talerzyk na siebie... na spodnie. Oprócz oczywiście wątpliwej kultury jedzenia rzeczonego kolegi (kiss, kiss), sytuacja nie powinna się wydarzyć, a wszystko to dlatego, że na stoliku nie było miejsca.

Od 2tea2room2tam
No ale o pizzy niech ja zacznę. Jestem maniaczką pizzy hawajskiej, totalnie i z całego serca. Pierwszy kęs pizzy jest spełnieniem doznania zakazanego owocu - grzechu kalorycznego. Jakież było więc moje zdziwienie, gdy po pierwszym kęsie nic innego się nie czuło, oprócz niedopieczonych drożdży. I teraz moje pytanie: DLACZEGO!!! Oprócz wiadomego faux pas, sera mało... zdecydowanie za mało. Właściwie sera nie było w ogóle. Obroniła się szynka, ananas wiadomo - puszka. Margerita Neapolitana już w przedbiegach straciła, bo była na tym samym niedopieczonym cieście. Bunny twierdzi, że chyba zmienił się kucharz, bo mozzarella powinna być małym, rozkosznie rozpuszczonym plackiem na oceanie żółci sera, a nie było jej w ogóle, oraz że pomidory są źle rozłożone. Świeża bazylia broni ledwie trzymającej się kupy całości, ale tylko w ogólnym wyobrażeniu i porównaniu smaku do wyglądu, a nie w smaku samym w sobie.

Jakim więc było zdziwieniem, gdy zabrałam się z pizzę sąsiadów (mojej hawajskiej nie dojadłam, a gdybym próbowała jej w domu prawdopodobnie wyplułabym to paskudne ciasto), która okazuje się znośna. Nie wiem jak to jest, że jedna pozycja jest kompletnie nie do przyjęcia, natomiast druga trzyma się w ryzach "pizzy". Papryka dobra, czuć czosnek, salami dobrej jakości, a i pieczarki okazały się nie być rozmoczonym grzybem - co często ma miejsce na pizzach. Jakby minimalna ilość sera nie przeszkadzała, ale to pewnie przez ilość dodatków, których nie żałowano.

Co do uwagi ogólnej na pewno nie przemilczę faktu, że ciasto ciężko się kroiło i było lekko twardawe. Przez tą tyci-tyci ilość sera, hawajska jak już wystygła, była po prostu twarda i nabrała konsystencji czerstwej bułki. I tu mam problem w ocenie. Wszyscy ogółem stwierdzają: daj 4 gastrostopnie, no ale ludzie! - dostałam niedopieczoną pizzę o smaku drożdży a nie pizzy. Mogłabym się kłócić i oceniać obsługę lokalu, ale nie o to chodzi w tym blogu, oceniamy smak a nie managera. W sumie to jestem w kropce, co do werdyktu, ale jednak będę trzymać się mojego pierwszego odczucia i tym samym

Werdykt:

W 6-cio stopniowej skali SMAKO-ZMYSŁOMIERZA pizzeria Toskania dostaje
3 (słownie: trzy)

chciałam wybronić mimo wszystko całą sytuację tą świeżą bazylią, sosem pomidorowym i ilością dodatków, i dać 4=, ale nie przeboleję tego niedopieczenia i parszywego posmaku...

Turbo special thanks for Suhacz, zerknięcie na tekst :)))

piątek, 9 września 2011

Naleśnikarnia Manekin, ul. 6 Sierpnia 1; Łódź

Trafiłam do Manekina już jakiś czas temu z przyjacielem Slavko A. Najczęściej wpadałam na kawę, szczególnie z tego powodu że Manekin oferował osobną salkę dla spalaczy tytoniu jakimi niewątpliwie jesteśmy. Raz zdarzyło mi się zjeść naleśnika z rozkosznym mascarpone i wiśniami w żelu (od których jestem uzależniona). Pani kelnerka, w której uprzejmości jestem do dziś zakochana, wysłuchiwała moich zmian z wyborze kilka razy i nie dawała po sobie poznać, że mogłabym już skończyć to ciągłe wybieranie. I to jest magia tego lokalu - albo ja tak zawsze trafiałam - kelnerki w Manekinie są najsympatyczniejszymi kelnerkami ever!!

Na stronie naleśnikarni niewiele jest o historii lokalu (www.manekin.pl) ale dostępne jest pełne menu i adresy innych placówek tej sieciówki. Mam nadzieję, że personel jest tak samo zajebisty w Toruniu, Bydgoszczy, Gdańsku i Poznaniu.

Także w sumie nie powinnam oceniać lokalu, bo od progu wieje dla mnie szóstką w skali gastrostopni.

Ale od początku. Tego wieczora nie planowałam wyjścia w ramach oceniania, tak więc nie miałam przy sobie ani długopisu, ani kartki. Pani kelnerka bez mrugnięcia okiem oddała mi jedną ze swoich karteczek i jeden z ulubionych długopisów, uśmiechając się promiennie pomimo tego, że pracowała już dwunastą godzinę. A trzeba przyznać, że praca nie jest łatwa, bo w środowy wieczór cały lokal był zajęty. W Łodzi to dość imponujący widok.

Zabrałyśmy się do zamawiania napojów:

M. zamówiła grzańca (9zł)- gorący i przepyszny!!,
A.K. zdecydowała się na drinka o nazwie tajemniczy ogród, który jest dwukolorowym bezalkoholowym drinkiem z posmakiem mięty (5zł),
A.M. wybrała drugą propozycję z owych drineczków o nazwie Mechaniczna Pomarańcza (5zł), który mnie osobiście leżał bardziej bo leciał rozkoszna kwaskowatością.
N. wzięła duże piwko (5zł) i o dziwo po prośbie "z dużą ilością soku" taką właśnie w piwie dostała.
Ja natomiast pozwoliłam sobie na kawę mrożoną(7,5zł), która okazała się być kawowo-czekoladowym dziełem sztuki, zwieńczonym koroną z bitej śmietany, i - to nie wszystko - z waniliowo-lodowym sercem! Jak na wieczór jest to lekka bombka kaloryczna, ale nie mogłam się opanować no i w rezultacie nie narzekałam!!!

Od 2tea2room2tam
Oczywiście atmosfera lokalu była wspaniała, a to głównie za sprawą moich dzielnych towarzyszek podróży, głównie ze względu, że udało nam się gdzieś w końcu wyjść :)
Lasencje zamówiły sobie po naleśniku, ja - że najadłam się w domu ryby z warzywami, już sobie tę przyjemność darowałam, ale żeby nie było - każdego z naleśników spróbowałam i werdykt wydałam! Chcę jeszcze dodać, że naleśniki, od zawsze kojarzyły mi się ze słodkościami a nie pokarmem wytrawnym, i ja osobiście, słodkość bym zamówiła. Samo ciasto naleśnikowe mnie w ogólnej genezie nie leży, bo albo rozwodnione albo za miękkie, albo za mdłe, ale to w Manekinie jest w sam raz. A! i jeszcze suróweczki, które są dodawane do każdego wytrawnego naleśniora - dla mnie dość proste (Polskie) zakończenie sprawy, jednakże trafione.

Towarzyszka M. zatwierdziła wybór naleśnika z grzybami mun, kurczakiem, ananasem i orientalnymi warzywami (12,5zł). Jeśli ktoś uczęszcza do barów orient czy innych chińczyków, wie o jaką mieszankę mi chodzi. To tak, jakby zamknąć chińskie żarcie w naleśniki i zrobić to z najwyższą umiejętnością. Na plus!

A. K. zdecydowała się na kurczak curry z sosem porowym(!!)(11,5zł), który smakował jak - kurczak curry! Już nie mówię, że sama przyprawa nie była zwietrzała, wnętrze naleśnika kusiło ślicznym kolorem curry-żółtym, to sama kura była miękka i dobra. Bez żadnych starych kurczaków zaangażowanych w sprawę. Po prostu dobre i tyle. Sos porowy okazał się strzałem w dziesiątkę. (sosy można wybrać dowolne z kilku ciepłych i zimnych)

A. M. zamawia naleśnika z szynką, pieczarkami z sosem pomidorowym łagodnym (9,5zł), który smakuje jak... pizza z szynką i pieczarkami!! Co do pieczarek, każdy pewnie kiedyś już zajadał pizzę, totalnie rozmoczoną wodą z owych pieczarek, przy czym one same smakują jak ostatnie gówno (tu przepraszam za kolokwializm). Kwestia szynki, też często pozostawia wiele do życzenia - od tego, że jest tania po to, że czasem smakuje jak tektura. Ta natomiast była dobra. Dobra szynka w daniu w lokalu (i to jeszcze daniu, którego z zewnątrz nie widać ) to już plus.

N. po dość długim namyśle wybiera naleśnika z serkiem twarogowym i łososiem (12,5zł). Trzeba nadmienić, że nie przepadam za łososiem - N. również nie jest jego największą fanką. A tu okazuje się, że nie dość, że jest to (jak dla mnie) najlepszy naleśnik ze wszystkich, to jeszcze sam łosoś jest wspaniały. No normalnie - wspaniały. Zdziwiłam się prze-potężnie! Bo jak to jest, że dobrze podany łosoś mi nie przeszkadza, a wręcz smakuje? Już za samą tą pozycję gastrostopniomierz powinien zwariować!! Czad i palce lizać!!

Jak już wspominałam ocena będzie 6 i koniec. Ale poparta faktami i to jakimi:
lokal zadbany, ładny, kelnerki cudowne, uśmiechnięte pomimo długiego dnia pracy. Jedzenie tanie i dobre, aczkolwiek to chyba niezbyt szczęśliwe określenia.. Jedzenie tanie i WSPANIAŁE. Bez lecenia na renomie, bez wywyższania się tym, że w menu są naleśniki a nie schabowy z pyrami. Ktokolwiek by był niezdecydowany gdzie iść na kolację, może z pewnością iść do Manekina, a jak nie na kolację, może tam pójść chociażby na dobrą kawę.


Od 2tea2room2tam
Werdykt:
W 6-cio stopniowej skali SMAKO-ZMYSŁOMIERZA naleśnikarnia Manekin dostaje
6 (słownie: sześć)

Special thanks dla: M. A.K, A.M i N. oraz dla przesympatycznej brązowowłosej kelnerki, która była na tyle pomocna, że zrobiła nam wszystkim zdjęcie!!

P.S. Super special thanks for Mr. Suhacz za.. on już wie za co :)

Od 2tea2room2tam

wtorek, 6 września 2011

1. PIZZA: Incentro Pizza, Piotrkowska 153, Łódź

Incentro Pizza, Piotrkowska 153, Łódź

Na pierwszy rzut wybrałam wraz z towarzyszem Nicolasem A. do jednej z łódzkich - najstarszych pizzerii. Otwarcie pizzerii nastąpiło 13 grudnia 1991 roku, wedle notatki umieszczonej na stronie głównej lokalu: www.incentro.com.pl. Ja sama w tego dnia najprawdopodobniej jarałam się już nadchodzącymi świętami i jak każda szanująca się pięcioletnie dziewczyna pisałam listy do Św. mikołaja, prosząc go o kolejne zabawki z serii Wojowniczych Żółci Ninja. Proszę bardzo jak to się nie zmienia, Incentro nadal stoi a ja zamieniłam zmutowane gady na troszkę bardziej zaawansowane w efekty specjalne Transformersy...

Wracając do pizzy. Incentro poszło na pierwszy ogień, trochę za względu na sentyment, trochę dlatego, że jest lokalizowane w samym centrum miasta.
Sam lokal potrzebowałby lekkiego liftingu, ale już nie czepiajmy się szczegółów. Zamawianie pizzy u wymęczonej ilością niedzielnych głodnych gości kelnerki nie było jakieś spektakularne, aż nie doszło do płacenia - 17,5 zł za małą Pizze Hawajska. Nie jestem specjalnie sknerą, ale umówmy się - taka cena za kawałek ciasta z serem, ananasami i szynką to lekka przesada. Ach! Nie marudzę - czekamy na pizze.
Sosy samemu trzeba sobie w przygotowanych dzbanuszkach dotargać do stołu, wraz ze sztućcami i numerkiem napisanym na świstku papieru. druga świstka część ląduje na blacie do wyrabiania ciasta i nóż wie ile takich karteczek zostało już przykrytych mąką - dokładnie tą samą która ma szansę znaleźć się na Twoim talerzu. .
Siadamy na dworze co by przypalić przed konsumowaniem papierosa i czynimy szybka obczajkę smaku sosów:

Pomidorowy - może się czepiam, ale sos jest za słodki. Koncentrat koncentratem, ale czemu sos jest słodkawy aż za znad to? Trochę rozwodniony, nie tak rozkosznie gęsty. Ale w ogólnej ocenie - ujdzie

Czosnkowy - okazuje się być białą ohydą. Po zasmakowaniu wizualizują mi się baniaki gotowego sosu czosnkowego firmy Aro, często spotykanych w Makro. I to już nie rzecz gustu, sos jest paskudny. Jak bym zjadła go więcej, prawdopodobnie czułabym go przez całą tą niedziele...

Pizza przybyła i pierwszą rzeczą, jaką się zauważa, że nie jest pokrojona na rozkoszne trójkąciki. Jest to jedna z najbardziej wkurzających rzeczy w pizzeriach - nie pokrojona, lub nie do końca dokrojona pizza. Koszmar klientów. Osobiście wydaję mi się, że jest to trik pizzerii, która od podstaw bierze się za wychowanie klienteli w kierunku używania sztućców. Przed ocena samej pizzy, trochę mi nie spodobało mi się wychodzenie pizzermana na ogródek, który donośnym głosem wywołuje numerek. Nie wiem jak ze zlewem na stanowisku, ale Pan od pizzy kiedy podał nam talerzyki, lekko obalił się przy stoliku i dotkną ręką metalowego krzesełka. Moja naiwność nakazuje mi wierzyć, że umył ręce przed zrobieniem kolejnej kulki ciasta, ale logika i ilość ludzi przy kasie i lokalu, zdrowo rozsądkowo przekonuje mnie do tego, że tych łapek nie umył (informacja niesprawdzona)

Pizza: Zacytowanym towarzysz Nicolas A.: "Ciasto twardawe i suchawe, wędliny mało i nie za ładna" ujmuję moje pierwsze spostrzeżenia. Co od siebie mogę dodać: ser za tłusty - to również rzecz gustu, ale umówmy się, że ser lekko błyszczący, ciągnący się, jest o niebo lepszy od sera spoconego jak chłop na roli, posiadającego mikro tłuszczowe jeziorka na swojej powierzchni. Nie to, że mnie to jako obrzydziło bo dzięki temu ciasto nie było aż tak wyschnięte. Ser jednak nie dał rady ukryć czarnych, spalonych gdzie, nie gdzie brzegów pizzy. CZARNYCH jak węgielki w grillu, smakujących jak po prostu spalony tost..Wędlina serio nie wyglądała za ciekawie, smakowała znośnie, ananas rzecz jasna z puszki. Zawiodłam się. Zawiedliśmy, ja i mój towarzysz Nicolas A. Szczególnie tym, że skoro już wchłaniamy kalorie, to powinny być to kalorie schowane w dobrym smaku i atmosferze, a tu proszę - fast food najgorszego sortu. Nie wspominam o cenie, to na to szkoda w ogóle słów i przestrzeni blogowej.
Do koniec dodam, że po pizzy czułam się jak trzy - drzwiowa szafa. Można by się czepiać, że no skoro pizza do najlżejszych dań nie należy - ciężko nie czuć jest się ciężko. Ale no ludzie - nie do przesady!

Werdykt:
W 6o stopniowej skali SMAKO-ZMYSŁOMIERZA pizzeria Incentro dostaje
3= (słownie trzy na szynach)
(ja chciałam dać 2, towarzysz Nicolas A. przeforsował ocenę 3=, ze względu na sentyment.)

Tą oceną dzisiejszą notkę zakończę, special thanks for Nicolas A.

DODANO: ocena jednak będzie inna. Przepraszam za zamieszanie, ale po przemyśleniu i kilku rozmowach werdykt jednak będzie inny:



Werdykt:
W 6o stopniowej skali SMAKO-ZMYSŁOMIERZA pizzeria Incentro dostaje
1+ (słownie: jeden plus)

niedziela, 4 września 2011

Let's get started!!

Witam wszystkich zgromadzonych, chodź w gronie na bank nie licznym.

Zacznę w ogóle o co komon. Nie należę do tej grupy fanatycznie stołujących się młodych ludzi, robiących ze swojego szwędania się tu i ówdzie wielkich panów i władców restauracji. Nie mam na to pieniędzy i czasu.. no może nie do końca z tym czasem, ale miliony baksów nie leją mi się ze i prawda jest taka , że trochę mi się nie chce. ALE.. zazwyczaj chce mi się jeść. Jeść potrawy pyszne, nie koniecznie skomplikowane, takie mające w sobie smak idealny.
Rzecz jasna, wiele czynników składających się na takie potrawy to rzecz gustu - jeden lubi wieprza, drugi nie je zwierzątek, kolejny mógłby się kapać w szpinaku i następny jedyne co może nim robić to wymiotować.
Odczucie jakie towarzyszy jedzeniu jest tak samo osobliwe jak oglądanie komedii romantycznych.
Pomijając ze lubię jeść ser żółty z musem z jabłek a żurawinę mogę dodać dosłownie do wszystkiego, począwszy od grzybów na omlecie skończywszy, są pewne kryteria składające się na potrawy, które czasem warto zebrać w kupę i ocenić.
Tym też się zajmę na moim nowo założonym blogu. Chodzi o szukanie smaków idealnych, w różnych lokalach, jakie będę oceniać.
Przyjęta sześcio-stopniowa skala, ułatwi mi wyrażanie ostatecznego werdyktu co do potrawy skonsumowanej. Tak jak w szkole, co by nikt się nie pomylił :)
SMAKO-ZMYSŁOMIERZ wyrażany w GASTROSTOPNIACH od dziś jest jedyna oficjalną miarą smaków i smaczków.

Sam pomysł oceniania lokali, a najbardziej danych potraw zrodził się z mojej nieodwzajemnionej miłości po pospolitej pizzy. Wydaję mi się, że wynika to z pierwotnego instynktu zjadania sera. Pizza niewątpliwie jest moim numerem jeden z kategorii junk - foodów, dań włoskich, dań szybkich i na wynos (aczkolwiek zimny ser jest przepodły). Jednak już od dawna nie jadłam pizzy wybitnej, co najwyżej tylko smacznej. I nie mówię tu o kacowym poranku, gdzie zamawiana pizza mogłaby być z drewna i zjedzona z tekturą, co nikomu w takiej sytuacji nic nie robi i już na bank nikomu nie w głowie jakiekolwiek rozsmakowywanie się.
Nie zbaczając z toru: pierwszy odcinek z serii "W poszukiwaniu smaków najwspaniałych" rozpocznie cykl PIZZA.
no cóż, już niedługo pierwsza recenzja :)